wtorek, 30 grudnia 2008

on the road again

hejka,
chwile nie pisalem, poczatkowo mialem powody - po prostu niewiele sie dzialo ;-))
a pozniej bylem za dlugo w buszu, moze nie do konca w buszu ale w trasie,
w Australii tak jak planowalem zaczalem "stopowac" stad tez zmiana tytulu bloga,
Wlasnie 10 min. temu zakonczylem pierwszy etap zwiedzania tego najmniejszego kontynentu,
czyli dotarlem z Darwin w Terrytorium Polnocnym, mojej pierwszej miejscowy w Australii i miejscu szybkiej kariery "kosiarza"jednak ta "Prosta historia" sie skonczyla a ja wyladowalem w Perth w Zachodniej Australii.
Spotkalem mase roznych ludzi w wiekszosci bardzo pomocnych i uprzejmych( zadazaly sie zaproszenia do domu , wspolne imprezy czy extra sto km zebym nie upiekl sie w upale), przebylem ponad 5200 km i nie wydalem ani centa na transport( no oprocz jednego "napiwku" dla dwoch slodkich dziewczat). Ponadto zobaczylem kilka parkow narodowych z Karijini na pierwszym miejscu, ponurkowalem troche nad rafa z kolorowymi rybkami i wypilem mniej piwa niz poczatkowo zakladalem ;-((((.
Kilka zdjec juz jakis czas temu wrzucilem, bedzie wiecej tylko musze sie narazie ogarnac i znalezc jakies "spanie" w Perth i imprezke na jutro.
Ogolnie wrazenia sa zajebiste i zamierzam tu spedzic kilka miesiecy wiecej niz poczatkowo zakladalem takze trzymajcie kciuki za aplikacje w Departamencie Immigracyjnym a jak sie uda obiecuje wiecej pisac tymczasem pozdrawiam i zycze mase radosci w Nowy Roku zeby byl co najmniej tak ciekawy jak ten ubiegly;-)))

grzesiek

piątek, 7 listopada 2008

OZ czyli Australia

I jak mialobyc tak jest czyli dotarlem ladem tam gdzie sie dalo ladem,
pozniej kilka promow z polwyspu Malejskiego na wyspy Indonezji
i dalej pomiedzy nimi( Batam, Sumatra, Jawa, Bali) promami,
niestety tego ostatniego odcinak z Indonezji do Australii( australijczycy lubia sobie skracac stad OZ czyli Auss)
przelacialem sie Boeningiem 747 nie udalo sie,
ale co tu narzekac kawal swiata przejechalem,
nawet nie glodowalem choc kilka kiloskow ubylo,
bez wiekszych tragedii, masa przygod, poznanych ludzi
ogladnietych gor ( oczywiscie ulubione widoczki)
pare morz ( nie tylko piwa) masa chmur( nie tylko dymu, a propops
rzucilem palenie przynajmniej chwilowo bo tu drogie ale juz 3 tyg)
takze jestem tu i wize wykorzystam na maksa czyli 3 miechy,
a zeby bylo za co jezdzic dalej to od 3-ego dnia w OZ jezdze sobie na kosiarce ;-)))
i wlasnie dzis przypomniala mi sie piosenka Indios Bravos "zabiore Cie"
tak na podsumowanie wyjazdu, prosze nadmiernie nie interpretowac ;-)))

P.S to nie jest pozegnanie czasem cos napisze z Australii (moze jak zejde z owej kosiarki)
a i Nowa Zelandia tez nie daleko, takze zobaczymy

P.S.S jakis czas temu zgubilem komorke w pociagu takze jedyny kontakt pozostaje na maila jakby komus chcialo sie pisac to przypominam: tokee@o2.pl

"nigdy wiecej z drogi nie skrece bo przejalem ster,
zacisniete na nim me rece dokad plynac wiem,
choc w oczy czasem wieje wiatr,
a czasem jest go brak,
dopierio teraz czuje ze zyje a zawsze chcialem zyc tak"

a calosc na tubie
http://au.youtube.com/watch?v=OxGjLi2kUDk&feature=related

środa, 22 października 2008

"dzienniki motocyklowe"

i tak znowu lekkie poslizgi w postach, choc zdjec kilka w miedzyczasie udalo sie zalaczyc,
tym czasem jestem juz w Indonezji i dzis wyjezdzam z Dzakarty w strone wschodniej Jawy,
a w miedzyczasie troche sie dzialo niestety tempo przemieszczania sie coraz szybsze i tak w Malezji bylem 8 dni a w Singapurze 3 , ten ostatni to nawet chetnie bym calkiem ominal, ale w zwiazku z szukaniem( wciaz malo skutecznym - dostalem propozycje jedynie na lajbie do Vanuatu ktore jest blizej srodka Pacyfiku niz Australi ;-)) zagldnalem tam z powodu sporej ilosci jacht klubow,
ale po koleji - po bestroskiej labie na plazach Ko Lanty ogladnalem resztki festiwalu w Trang co moze iektorzy zauwazyli na zdjecich i pospiesznie udalem sie w strone malajskiej granicy , niestety moj pospiech byl niewspolmierny do szybkosci transportu publicznego i skonczylem lapiac w nocy stopa po stronie Malezji cone bylo znow tak trudne,
w Malezji zaczalem wdrazac sie w tajemnice jazdy na jednosladzie z napedem co bylo kontynuacja mojej zajawki na jazde motorowa po malych wycieczkach w Kambodzy i Wietnamie,
niestety poczatki odbyly sie w strugach poteznych okolo-rownikowych burz,
po kilku dniach w Kuala Lumpur i pozniej Melace kontynuowalem samo-nauki jazdy tym razem na Sumatrze i przerzucilem sie ze skuterka na pol-automat i odziwo nie udalo mi sie go zepsuc takze powoli zdobywam jakies umiejetnosci doblizej nie sformuowanych pomyslow wypraw motocyklowych,
Australia co raz blizej takze moje dzialania glownie sprowadzaja sie do szukania sposobow dotarcia tam najlepiej bez samolotu co niestety tak jak sie spodziewalem jest bardzo trudne,
mimo wszystko postanowilem jechac dalej na wschod az do Timoru Wschodniego i zobaczymy jak sie sytuacja rozwinie albo bede lecial stamtd albo cofne sie do Dzakarty a moze uda mi sie na lajbke zalapac,
pozdrowiam i trzymajcie kciuki

niedziela, 28 września 2008

Bangkok

Minal tydzien w Tajlandii i jestem juz w Bangkoku, troche szybko przemierzam Azje Pld-Wsch, ale wg, poczatkowego planu juz powinnienem byc chwile temu w Australii. Poza tym wize do Tajlandii zaltwialem dopiero na granicy i pozwala ona mi tu zostac jedynie przez 15 dni.
Dzis rano w koncu udalo mi sie zaladowac reszte zdjec z Laosu sorki za opoznienie, ale przy wczesniejszych probach mialem problemy albo ze sprzetem albo, to juz chyba tradycyjnie, z laczem.
Do Tajlandii wplynalem lodzia, a raczej przeplynal przez Mekong z laotanskiego Huay Xai do tajskiego Chang Khong.
Dwa pierwsze dni spedzilem w ponoc bohemianskim(?) Chang Mai gdzie udalo mi sie trafic na niedzielny, kolorowy, uliczny targ i zwiedzic kilka z ponad trzystu swiatyn.
Pozniej udalaem sie do Pai, ktore skolei ma ponoc hipisowska aure co mozna jedynie zauwazyc po kilku starszych gosciach pijacych browary pod lokalnym sklepem i rzezczywiscie wygladajacych na zawieszonych w latach 70-tych. Jedank okolice Pai sa naprawde ciekawe, kanion, kilka wodospadow, most z II Wojny Swiatowej i oczywiscie swiatynie.
Dwa dni zeszly mi na przeprawienie sie wzdluz granicy birmanskiej do starej stolicy - Sukhotai, droga dosyc meczaca jednego dnia musialem trry razy zmieniac srodki transportu ;-) ale po drodze widzialem wiele ludzi z egzotycznych plemion gorskich i jeden oboz dla uchodzcow birmanskich.
Samo Sukhotai troche w klimacie kambodzanskiej Angkor tylko mniejsze i oczywiscie tajskie nie khmerskie, wiele zabytkow znajduje sie na malych wysepkach na srodku niewielkich sztucznych jezior.
A teraz jestem w Bangkoku i wiekszosc dnia ukrywam sie przed nieustepujacym deszczem.
Pozdrawiam i nastepny post juz pewnie z Malezji bo mam zamiar troche sie pobyczyc na poludniowych-rajskich wyspach.

piątek, 19 września 2008

Sa Bai Dee(Sabajdi) z Laosu

Sabajdi jest bardzo popularnym pozdrowieniem w Laosie, i nie byloby w tym nic szczegolnego gdyby nie to . ze wita nas kazdy Laotanczyk w malej wiosce i w duzym miescie. I na szczescie nie tylko ten ktory chce nam cos sprzedac jak to bylo w sasiednim Wietnamie i Kambodzy. Ludzie sa tu bardzo pozytywni choc nie zyje im sie najlatwiej( Laos wciaz jest zaliczany do najslabiej rozwinietych panstw swiata?) ich wewnetrzny spokoj roztacza bardzo pozytywna aure gdziekolwiek sie dotrze.
Jestem tu juz dwa tygodnie i troche szkoda ze juz jutro wyjezdzam. Ale przynajmniej pozdroz wyjazdowa bedzie ciekawa: dwa dni na lodzi na Mekongu zeby dotrzec do granicy z Tajlandia.
A co tu porabialem? Kilka pierwszych dni spedzilem na Si Phan Don( "Cztery tysiace wysp") przy samej granicy z Kambodza gdzie mieszaklem sobie w skromnym bungalowie pod ktorym przeplywa ta ogromna rzeka i zwiedzalem dwie wyspy glownie na rowerze. Poniej przetransportowalem sie z poludnia przez Pakse i Savannakhet( w sumie nic tam szczegolnego poza pre-angkorskimi ruinami swiatyni w Champasak). Pozniej chwilka w stolicy Vienienne.
Jednak najlepszym miejscem bylo Vang Vieng gdzie bawilem sie jak mlody dzieciak splywajac kilka kilometrow rzeka w detce od kola ciezarowki. Ponadto w okolicach miasteczka jest kilka sporych i dzikich jaskin, gdzie mozna sie troche zamotac przy wychodzeniu czego doswiadczylem na wlasnej skorze.
Oki nastepne newsy z Tajlandii a teraz sprobuje zalacyc jakies zdjecia.

czwartek, 4 września 2008

Cam Pu Cha

Cam Pu Cha czyli Kambodza,
chwile sie nieodzywalem i jak widac jestem juz w Kambodzy, poczatkowo planowalem
tu byc tylko tyddzien, ale w stolicy Phnom Penh znalazlem bardzo ciekawe miejsce nad jeziorkiem
z hostelami, knajpkami i strasznie pozytywna atmosfera takze w oczekiwaniu na wize laotanska
troche sie tam zasiedzialem. Najbardziej interesujacym miejscem w stolicy sa Pola Smierci gdzie mozna zobaczyc swiadectwa(min. 7 tys. czaszek ofiar w pagodzie-sarkofagu) dyktatury Pol Pota, ktory ponoc zamordowal az 1.7 mln Khmerow("Kambodzan'') . Bylo to prawdopodobnie ostatnie ludobojstwo na taka skale w XX w. , ale nikt wczesniej nie mordowal swoich rodakow a Czerwoni Khmerzy zabili ok. 20 % owczesnej populacji.
Jednak Kambodza ma tez mniej drastycczne momenty w swojej historii, obecnie jestem w Siem Riep gdzie dzis juz drugi dzien bede zwiedzal najwikszy na swiecie kopleks swaityn. Miejsce jest po prostu zajebiste oprocz samych budowli czesto w trakcie "polykania ich przez dzungle'' czyli zarastania, fajny jest klimacik przemieszczania sie- ja akurat smigam sobie na wypozyczonym za dolara rowerze-gruchocie. Przez lasy, laki, gaje palmowe i pola ryzowe i co jakis czas zza zakretu wyskakuje jakas budowla z XII czy nawet IX wieku, takze jest gicik a fotki moze wieczorem.
Aha i wracajac do Wietnamu to chyba zatrzymalem sie na "plazowaniu" pozniej bylem jeszcze w Sajgonie( ktory obecnie na czesc pierwszego przywodcy komunistycznego Wietnamu nazywany jest Miastem Ho Chi Minha tudfziez Ho Chi Minh City - polska wersja chyba lepsza;-) gdzie pierwszy dzien odpoczywalem po miazdzacej umysl i cialo 28,5 godzinnej podrozy autobusem i ogladalem pamiatki po wojnie z amerykanskim imperialistycznym najezdzcaw tamtejszym muzeum. Zaliczylem jeszcze wycieczke do tuneli Cu Chi - naprawde ciasne i klaustrofobiczne ja mialem zakwasy po kilkudziesieciu metrach "'kuco-chodu'' a to byla wersja turystyczna czyli rozszerzona a wszystkiego podczas wojny bylo prawie 200 km. I na deser switynia wzglednie nowej religi Kaodaizmum ktory powatal w Wietnamie i laczy w sobie elementy glownych religii swiata. Tak siw zastanawia czy nie za duzo tych swiatyn ogladam jeszcze jakis dewota sie ze mnie zrobi, no coz ale to tak jak ogladanie kosciolow w Europie a tu jest zdecydowanie bartdziej egzotycznie i ciekawie.
W Wietnamie jednak najgorsze bylo to ze siec agencji turystycznych jest tak dobrze rozwinieta i tania ze ciezko jest byc do konca niezaleznym indywidualnym turysta. Mi to jednak niespecjalnie odpowiadalo dla tego je olalem, dolozylem troche kasy i zarowno Delte Mekongu jak i droge do Kambodzy zrobilem na wlasna reke. Troche zametow, sporo zabawy, kombinowania ale sie udalo choc maska chirurgiczna bu sie przydala- sporo wysiedzialem sie na motorze.
Oki koniec zamulania z mojej strony i smigam zwiedzac Angkor Wat.

czwartek, 21 sierpnia 2008

plazowanie

Tak jak pisalem wczesniej z Hanoi udalem sie na wycieczke do zatoki Halong, slynnego miejsca Wietnamu, ktore pojawia sie w wielu filmach min. "Bondach",
wyjazd mega udany dwa dni i jedna noc na malym statku, ktory przeplynal wokol zatoki.
Zobaczylem dwie imponujace jaskinie w ktorych ukrywali sie wietnamscy zolnierze podczas wojen.
Najlepsza zabawa bylo jednak plywanie i skakanie do wody z lodzi i unikanie meduz, ktorych trucizna nie jest moze zabojcza ale jak doswiadczyla jedna kolezanka poparzenia sa bardzo bolesne.
Kilka zdjec z tego wyjazdu juz jest do ogladniecia
Po zasluzonym odpoczynku od wakacji w Halong wrocilem do Hanoi na jeden dzien gdzie nadrobilem troche zwiedzanie stolicy ogladajac min. Muzeum Ho Chi Mina pierwszego przywodcy i lidera narodu komunistycznego Wietnamu.
Wczoraj przyjechalem do Hue miasta polozonego mniej wiecej w polowie wybrzeza Wietnamu, gdzie od razu udalem sie na polecana wczesniej plaze Thian An, miejsce to wyglada jak raj, duza czysta plaza , cieple turkusowe morze i calkiem spore fale.
Dzis zwiedzam samo miasto Hue a jutro przed wyjazdem do Sajgonu sprobuje jeszcze powrocic na chwile "byczenia sie" na plazy Thian An.
A juz nie bawem wyjazd do Kambodzy, dosyc szybko niestety, ale juz nie moge sobie pozwolic na miesiac w kazdym kraju bo tym sposobem wiza do Australii skonczylaby sie za nim tam dotre.

sobota, 16 sierpnia 2008

Viet Nam

znowu jakies narzekania docieraja ze nie pisze, a nie odzywalem sie tylko przez tydzien ;-((
jak widac powyzej jestem juz w Wietnamie,
dzis czwartego dnia w srodku nocy przyjechalem do Hanoi,
i jak narazie ta podroz prowadzi w klasyfikacji na najgorsza( olimipiada to klasyfikacje sa na czasie ;-)))
w Wietnamie w przeciwienstwie do Chin hard seat jest naprawde twarde po prostu drewniane lawki, takze sporo sie dowiedzialem o czesci mojego ciala ponizej plecow i wniosek jest jeden wietnamski hard seater - tak , ale tylko na stojaco ;-)
no ale nie ma co narzekac wspomne jeszcze tylko ze pociag przemieszcza sie z taka sama predkoscia jakten na odcinku Mielec-Debica( Ci co mieli te watpliwa przyjemnosc na pewno wiedza o co mi chodzi a Tym co nie powiem ze 292 km zajelo nam 14 godzin),
a ogolnie Wietnam nie jest taki straszny jak wspominali inni podrozujacy, fakt ze ludzie sa bardziej natarczywi w sprzedazy swojego towaru i z reguly prubuja naciagnac, ale po prostu trzeba byc bardziej czujnym,
a Sapa w pld-zach czesci kraju po prostu zajebista, piekne gory pokryte czesto jak nie mgla to chmurami, lajtowy jak na te czesc swiata gorski klimacik,
pelno tarasow ryzowych i mnostwo ludzi z mniejszcosci narodowych( hill-tribes),
po woli szykuje sie na wyjazd do zatoki Halong i troche sie poszwedam po Hanoi,
aha ostatnio wrzucilem tylko 2 fotki ale lacze w Sapie bylo dramatyczne
dzis postaram sie nadrobic zaleglosci
narka

piątek, 8 sierpnia 2008

"Everybody is Kung-Fu fighting"

hejka,
Palnowalem cwiczyc Tai-chi, ale jak w hicie z lat osiemdziesiatych wszyscy bawili sie w kung-fu,
takze ja tez po krotkiej lekcji dosyc wolnego i bardzo spokojnego Ta-ichi postanowilem sie zajac ta chinska sztuka walki. Wszyscy to znaczy chinskie dzieciaki w wieku od 5-15 lat mialem szczescie i bylem jedynym turysta w klasztorze-swiatyni Wu -Wei, takze moi mlodzi instruktorzy mieli dla mnie sporo czasu.
Piec z szesciu dni jakie team spedzilem zajely mi treningi, intensywne bo az piec godzin dziennie plus poranny bieg nad rzeke i powrot z calkiem sporym kamieniem na glowie dzieki czemu garb mi sie lekko zmniejszyl ;-))).
Kompleks Wu-Wei polozony jest na zboczu czterotysiecznika z widokiem na jezioro Er-Hai a w swiatyni nie ma pradu . Takze wrocilem mega zrelaksowany i dosyc rozciagniety( w czym pomagali mi chlopcy probujac przycisnac mi piety do twarzy przy wyprostowanej dolnej konczynie).
Obecnie jestem w Kumingu i konytnuuje relaksik w oczekiwaniu na wietnamska wize gdzie mam nadzieje byc we wtorek.
Aha zdjec z treningu nie mam gdyz ciezko bylo przy tych wygibasach trzymac aparat w rece.
Pozdro i do nastepnego

czwartek, 31 lipca 2008

cdn hellowater

jakos ostatnio nie dobrnalem do sedna,
hellowater to powitanie wlascicieli malych sklepikow na trasie
na szczyt swietej gory buddystow Emei Shan, gdy widza obcokrajowcow
witaj tym okrzykiem i mozna by pomyslec ze to nie zacheta do zakupow ale lokalne pozdrowienie,
na gore wchodzi sie po schodachach , przez cala trase, ja akurat wchodzilem najdluzsza 45 km a na szczycie jest ogromny posag BUDDY na sloniach wszystko pozlacane,
prosto z Emei udalem sie do Lijang uroczego ale pelnego chinskich turystow miasta,
a stamtad do ogromneho i przepieknego Wawozu Skaczacego Tygrysa , gdzie juz normalnym szlakiem z uroczymi schroniskami spacerowalem przez 3 dni,
masa ciekawych zdjec z tego wyszla ale wolne lacza nie pozwalaja zalaczyc wielu, zreszta pewnie by wam sie znudzily gory,gory,gory
jutro udaje sie na tygodniowy kurs Tai-Chi gdzie nie ma pradu nie wspominajac o internecie takze moze byc cichoi z mojej strony
pozdro
i nie zapomnijcie ze jutro jest zacmienie slonca

poniedziałek, 28 lipca 2008

helo uoter czyli Hello! Water!

Zdaje sie ze juz chwila minela od momentu jak pisalem ostatni raz z Xi'an i ja juz jestem zdecydowanie dalej. Od wczoraj jestem w Yunanie prowincji zamieszkanej przez najwiecej mniejszosci narodowych w Chinach, pelna gor ,dzungli i tybetanskich wiosek i jednoczesnie ostatnii region jaki odwiedze w Chinach (przynajmniej przy okazji tej wycieczki).
Ale po kolei, tak jak pisalem ostatnio udalo mi sie zobaczyc Trrakotowa Armie rzeczywiscie robi wrazenie te kilka tysiecy zolnierzy kazdy inny i jakby nie patrzec stary. Jednak nie wiem czemu myslalem ze wejde do ogromnego dolu i bede sobie spacerowal pomiedzy posagami, jednak cale muzeum miesci sie w kilku hangarach i Armie podziwia sie z betonowych tarasow na okolo. Co ma sens po gdybvy wpuscic kilka tysiecy ludzi miedzy te figurki to mozna by je ponownie zasypac piachem i o nich zapomniec. Troche rozczarowany , ale zadowolony wieczorem przeszedlem 14 km Murami Miejskimi Xi'anu, prawdopodonie jest to najwiekszy na swiecie mur zachowany w takiej formie jak w straozytnosci. Oczywiscie przetrwaly tylko fragmenty a reszta zostala odrestaurowana w ostatnich latach.
Po Xi'anie dotarlem po mega meczacej podrozy, osiemnascie godzin w warunkach podobnych do tych jak w pociagach na Woodstock czyli czlowiek na czlowieku, a pod nimi i nad nimi kolejne czlowieki, dotarlem do Chengdu gdzie przez 3 dni goscili mniue Ivan i Karen z HC. W stolicy Siczuau zobaczylem kilak buddyjskich i taoistycznych swiatyn, naprawde spkojne miejsca, ale glowna atrakcja byla Baza Badan nad Rozwojem Pandy Wielkiej czyli rezerwat gdzie jest masa Pand.Misie sa urocze rezerwat spory i mozna je zobaczyc nie tylko w klatkach ale jak sie bawia w lasach bambusow i co ciekawsze w kazdym momencie zycia a jest ich okolo sto sztuk.
Oki musze leciec bo mnie skasuja w hotelu za drugi dzien.
Reszta newsoe i zdjecia wkrotce.
Pozdro

czwartek, 17 lipca 2008

pierwszy chinski deszcz

Wczoraj wieczorem dojechalem do Xi'an bylej stolicy kraju a obecnie prowincji(Shaanxi) gdzie podono jest 35 tysiecy zabytkow archeologicznych. Niestety pogoda dzis nie dopisala jak w tytule a poranne bieganie w poszukiwaniu tanszego noclegu tez nie przynioslo skutkow.
Jednak dzieki temu zdarzylem wrzucic kilkanascie zdjec.
Jak widac kilka ostatnich dni bylo dosyc intensywnych a pojutrze znowu mnie czeka dluga przeprawa( 17 h) tym razem na poludnie do Chengdu.
Mam nadzieje, ze tam w Sichuanie uda mi sie co nieco zobaczyc choc slyszalem iz po trzesieniu ziemi jakie tam bylo w maju( 70 tys. ofiar) ruch turystyczny jest dosyc ograniczony i sam tez nie chcial bym sie szwedac po miastach gdzie ludzie wciaz zyja tragedia.
Coraz bardziej zaglebiam sie rowniez w kuchnie chinska i zamawianie na chybil-trafil zdaje sie dzialac. Po prostu patrze na Menu i wybieram potrawe z duza iloscia "krzakow"( co gwarantuje zlozonosc posilku) i z mala wartoscia Yuanow (co gwarantuje dluzsze podrozowanie).
Oki powoli sie wypogadza wiec lece zobaczyc slynne Gesie Pagody i moze mi sie uda kupic bilet na pociag
Pozdro i tymczam

wtorek, 15 lipca 2008

prawdziwe Chiny

jakies pogloski dotarly ze malo pisze na blogu
no glownie zalozylem go dla zdjec ale ich tez nie za wiele ;-(((
w Chinach juz lepiej z siecia takze poprawiam sie ;-)))
od 3 dni jestem juz w real China, bo Xinjang wzglednie krotko jest czescia Chin
i jak wielu twierdzi jest bardziej srodkowo-azjatycki niz chinski
Przyspieszylem wiec tempo i jestem juz w centralnej czesci Panstwa Srodka,
Sporo czasu spedzam w pociagach a ze raczej wybieram najtansza klase tzw. hard seater
to jest kolorowo ,ale meczaco i nie ma z kim pogadac bo ludzie raczej prosci .
Dzis widzialem przepiekana gore Maiji Shan z kilkuset grotami i w kazdej Budda - wypaas
zdjecia wrzuce w Xianie gdzie chce zobaczyc Terakotowa Armie
takze foty wkrotce trzymajcie sie cieplo(podobno upaly w Polsce?)
a tymczasem lece na pociag i chinszcyzne po drodze

sobota, 5 lipca 2008

"krzaki" i "robaki" oraz KKH

W Chinach mam podobne problemy jak na poczatku na Ukrainie a pozniej w Iranie. Cyrylicy nauczylem sie dosyc szybko, perskiego nawet nie probowale. A w Kaszgarze zewszad atakuja mnie "krzaki"( czyli zanki chinskiego alfabetu) i "robaki"(napisy w ujgursku, ktory uzywa arabskiej transkrypcji. Kaszgar jest w wiekszosci zamieszkany przez muzulmanskich Ujgurow, takze szok kulturowu jest dosyc niewielki po Azji Srodkowej. Niektorzy nawet mowia ze to nie Chiny, faktem jest ze prowincjia Xinjang ma niewielka autonomie. Po dwoch dniach odpoc zynku wybralem sie Karakorum Highway( najwyzej na swiecie polozona utwardzona droga prowadzaca do Pakistanu) nad jeziorko Karakul. Samo jezioro jest ladne, wysoko polozone i spokojne, ale najlepsza czescia tego wyjazdu byl trekking w strone lodowca pod szczytami Kongur. Po drodze przypadkowo trafuilem na ogromny Kanion a po przeprawieniu sie przez rzeke znalazlem wydme na szczycie kanionu. Potem jeszcze cmentarz prz zachodzie slonca- po prostu mega wypas.
Pozdro

wtorek, 1 lipca 2008

Kirgiz siedzi w koniu

Ryszard Kapuscinski popelnil kiedys ksiazke "Kirgiz schodzi z konia" . Z tego co zasslyszalem, bo miedane bylo mi jej przeczytac, ten zbior reposrtazy opisuje poczatki kolektywizacji rolnictwa w Kirgizji i poniekad byl napisany na zamowienie partii(wowczas jedynej partii;-). Jednak po (jak to sie mowi w tej czesci Azji) rozbiciu ( a nie upadku) Zwiazku Radzieckiego Kirgiz na konia powrocil i trzyma sie dobrze w siodle. I jezdzi on na tym koniu po pieknych gorach, ktore zajmuja 90% powierzchni kraju, pasie owoce , czasem nawet jaki, robi kumus z kobylego mleka( da sie wypic ale potem lepiej nie odchodzic za daleko od wychodka) i niestety czesto klepie biede. Kraj jest naprawde przepiekny ludzie przyjazni i goscinni, chodz czesto sami nie wiele maja zawsze sa chetni do wypicia wspolnego czaju i posluchania jak tam sie zyje w Europie. Jak sie czlowiek przyzna , ze z Polszy to najczesciej zaczyna sie quiz ze znanego powszechnie serialu "Citery tankery i sabaka". Szkoda ze od pierwszego lipca w odwecie naszych Shoengenskich wymagan Kirgizja wprowadzila nam wizy bo chetnie bym tam dluzej posiedzial. Ale z drugiej strony juz prawie trzy miesiace od wyjazdu z Polski a ja dopiero drugi dziem w Chinach a ten kraj jest tak wielki, ze nawet wpelni wykorzystana 60-dniowa wiza nie starczy mi na zobaczenie chocby ulamka. Takze wrzucam zaraz pare fotek i lece planowac wojaze po Chinach. Necik tu hula przyzwoicie takze obiecuje czesciej cos klepnac.
Pozdro i milych wakacji wszystkim zycze.

sobota, 7 czerwca 2008

Turmenistan iUzbekistan

Witam
Na poczatku sorki ze tak sie obijam, ale dopiero dzis znalazlem porzadne lacze.
Przed chwila tez udalo mi sie wrzucic kilkanascie zdjec troche z Iranu i pare swiezutkich.
Obecnie jestem w Kirgistanie, dokladnie w Osh, gdzie mam nadzieje poodpoczywac od miast - ponad 90 % kraju jest polozone w gorach.
Azja Srodkowa bardzo mnie zaskoczyla , faktem jest ze caly czas postsowiecki klimat daje sie odczuc w sentymentalnych opowiesciach tubylcow jak i zauwarzyc w architekturze ale to nie to samo co Ukraina. Przede wszystkim kraje te sa muzulmasnkie co widac i na ulicy(meczety) i po ludziach(tradycyjne stroje).  Islam pojawil sie tu juz w poczatkowych latach swojej ekspansji. Najlepiej zachowane zabytki mozna znalezc w uzbeckiej Bukharze i Samarkandzie( gdzie sie relaksowalem przez trzy dni w klimatycznym B&B), ktore nalezaly do najwazniejszych miat Jedwabnego szlaku). Jesli chodzi natomiast o Turkmenistan to okreslenie Najbardziej Izolowany Kraj Swiata chyba nie jest dalekie od prawdy. Dziwne panstwo stworzone przez Niyazowa zdaje sie jakby zamkniet pod sdzklana kopula. Szczegolnie stolica Asghabat jest pusta, troche suurealstyczna, ciekawe ale bardzo puste miasto jakby wybudowane jako material na pocztowki, ktorych nota bene tam nie ma ;-).
Oki koncze nudzic ,
3mka

czwartek, 29 maja 2008

O Iranie male co nieco

Perskie upaly jak widac ostro zniechecily mnie do pisania, jak widac pare zdjec mi sie udalo zalaczyc co tez latwe nie bylo przy czesto kiepskim transferze w kafejkach. Od wczoraj juz jestem w Uzbekistanie, a po drodze byl jeszcze rzadzony przez dykatatora Turkmenistan ze swoja surrealistyczna stolica w Ashgabacie, takze o Iranie slow kilka poki w pamieci cos jeszcze jest.
Przede wszystkim obraz kraju jaki znamy z mediow jest na miejscu nie dozauwazenia. Wiele osob juz na poczatku rozmowy zaznaczalo: " Wy obcokrajowcy myslicie ze jhestesmy terrorystami, to nieprawda" ja osobiscie bylem przekonany ze pojmowanie Iranu jako kraju terrorystycznego to glownie wymysl amerykanskiej propagandy przygotowujacej sie do ataku na kolejny, po Iraku, bogaty w rope kraj. Jednak Persowie szybko dodawali drugie zdanie; " To nasz rzad wspiera terrorystow my nie chcemy wojen". Takze niestety brudna polityka i subiektywne media kreuja stereotypy, dobrze ze nie wszyscy slyszeliu o naszyc Kaczorach ;-)).  Natomiast sami Iranczycy sa prze uprzejmi pomocni i goscinny. Kilka razy sie zdarzalo ze placili za n asze bilety w komunikacji miejskiej, raz nawet kierowca miejskiego busa zmienil trase i zawiozl nas na dworzec niczym taksowka wielki autobus tylko dla nas dwoch. Z drugiej strony to ciagle ; "Welcome in Iran" i " How are you" bywaly meczace takze czasmi poprostu olewalem kolejne " hello" i szedlem dalej. ludzie przede wszystkim narzekaja na rzad i prezydenta, co poczatkowo tez wydawalo sie dziwne bo wybory prtzeciez odbywaly sie pod kontrola organizacji miedzynarodowych, ale tutaj wazny jest system glosowania a raczej wyboru kandydatow na prezydenta ktorzy musz byc zaakceptowani przez Rade Immamow czyli religijna instytucje.
Takze nie zyje sie im najlatwiej po Rewolucji Islamskiej, wczesniej za Shaha tez nie bylo kolorowo. Ale kraj jest imponujacy z bardzo bujna historia i tez bardzo roznymi krajobrazami z dominujaca jednak pustynia. Co mnie bardzo zaskoczylo to masa gor so wszedzie, kraj jest wysoko polozony niestety przy tych temperaturach wspialem sie tylko na gorki nad Teheranem. Kolejnym plusem Iranu jest mala ilosc turystow, w hostelach mozna spotkac troche mlodych ludzi ale czesto w kolejnym miescie spotyka sie te same osoby. Sa tez grupy zorganizowane ale raczej nie mialem z nimi wielkiego kontaktu. Takze mozna spokojnie sie przemieszczac w malo zatloczonych( turystami) miastach. Nie bez znaczenia bykla tez tak zwana dostepnosc finansowa, ktora pozwola tam spokojnie wykorzystac cala 30 dniowa wize wydajac 500 $, a mozna to zrobic jeszcze taniej spiac w parkach tudziez innych plenarach co kilka razy uskutecznilem przyjezdzajac w nocy do nowego miejsca. Jedna z bardziej psujacych krew rzeczy jest ruch na drogach. Turysci czesto narzekaja na kierowcoe co prawda nie uzywaja kierunkowskazow za czesto i ogolnie malo kto slyszlal chyba o kodeksie drogowym ale przez to przejazd taksowka motorowym( za kierowca powiedzmy "Simsona" czyli glownie Hond) jest niemal sportem ekstremalnym. A jeszcze jedfna zajebista rzecza jest morze, czyste i cieple i mimo poczatkowych obaw mozna sie kapac bez dlkugiego rekawa i spodni , ale raczej wieczorem w Bander-a- Asaluyeh bylo ok. 40 st. C.
Oki koncze powoli zebym mial co napisac o Uzbekistanie.
Pozdro

środa, 7 maja 2008

Armenian Review

Co prawda juz jestem piaty dzien w iranie, ale chyba niewiele pisalem o Armenii.
Przede wszystkim mialem tam zajebiste warunki do odpoczynku co oczywiecie wykorzystalem.
Hasmik i Mirham nie tylko udostepnili nam swoje mieszkanie z netem, lazienka i kuchnia na ponad tydzien. Ale rowniez pokazli nam swoje pasje. A wiec jeden dzien spedzilem z Hasmik w stadninie uczac sie jezdzic konno( przed konnym trekingiem w Kirgizji) a klolejny na glajtach z Mirhanem i jego ziomkami w okolicach Erewania zasadniczo skoncentrowalem sie na para-waitingu( wiatr byl za mocny zeby wsiasc na tandem o czym przekonal sie 13-letni chlopaczek ktory mial powazny wypadek). Jak tylko daniel dostal swoja iranska wize ruszylismy przez gory w strone granicy. Odwiedzajac po drodze Khor Virap(monastry polozony pod swieta gora Ormian Arraratem, ktora nota bene znajduje sie w Turcji) oraz monastyr Tatew w okolicach Goris gdzie wpadlem do niezabezpieczonej studni i roztrzaskalem aparat ;-(((( (dzis sprobuje go naprawic jak nie to kupie jakiegos gluptaka). Ogolnie trasa do granicy jest bardzo rzadko uzywana jako tranzyt turystyczny. Takze stop odbywal sie etapami z roznymi ludzmi i roznymi srodkami transportu byl to chyba najbardziej zwariowany dotychczas dzien, wkoncu udalo sie dotrzec do granicy dokladnie o zachodzie slonca a Iran przywital mnie niebem jakiego nie widzialem nawet na pustyni w Maroku( masa masa gwiazd).Oki mykam zdzialac cos z moim sprztem foto. Pozdro dla wszystkich

sobota, 3 maja 2008

Salam Alejkum z Iranu

wczoraj w nocy mniej wiecej o zachodzie slonca
dotarlem do Iranu droa przez gory w Armenii byl a
dosc hardcorowa po kiku przesiadkach
i stopowaniu na deszczu udalo sie dotrzec do granicy
narazie jestem w Jolfie perzy granicy azerskiej
i za moment ruzamy dalej
zalgle newsy z armeni i biezace z Iranu uzupelnie
niebawem w Teheranie
pozdr

środa, 23 kwietnia 2008

ARMenia

chyba minelo wiecej niz dzien
ale niedziela byla bardzo ciekawa i kafeje znowu zamkneli
tak czy inaczej wyjazd na rowerach okazal sie zajebisty
wspielismy sie na sam szczyt wzgorza z kosciolem Dzerwi(Krzyza)
potem after party w clubie bikersow(chlopaki bawia sie w downhill)
w poniedzialek wyskoczylem do Kazbegi
gdzie czulem sie jak w Tel Awiwie sam i 10 osob z Izraela w noclegowni
troche dziwnie sie czulem ale okazali sie bardzo fajna ekipa
i nawet sa za niepodlegloscia Palestyny(niektorzy ;-)
we wtorek podszedlem pod lodowiec pod Kazbekiem(najwyzszy w Gruzji 5607 m.n.p.m)
calkiem przyjemnie cos pomiedzy poloninami a szlakiem na Czerwone Wierchy
malo kamieni miekie podloze pogoda haraszo i sam w takich gorach
nikogo nie spotkalem przez cala trase wspialem sie na 3500-3800
dzis wkoncu dogonilem Daniela w Armenii
przyjemne panstewko ale zaniedbane szczegolnie prowincja
zobaczymy jakie sie okaze po dalszej eksploracji
narzaie koncze szykujemy kolacje na blokowisku u Hasmik z Hospitality Club
pozdro

sobota, 19 kwietnia 2008

gorgeous G(e)orgia

pierwszy dzien w tbilisi
jutro wycieczka rowerowa
do Mccheta - ich tutejszej starej stolicy
potem gorki Kazbegi chyba jest to Pouldniowy Kaukaz??
podroz promem byla zajebista, choc dosyc nudna
zeszlo ok 60 godzin plus kilka przed i po zaportowaniu
mialem okazje ogladac rozladunek promu
szkoda ze nie moglem robic fot
bo bylo tam w ciul wojskowych
gruzja jest przepiekna
szkoda ze trase z poti przebylem w nocy
bo serpentyny jak w Atlasie conajmniej
tbilisi jest otoczone gorami z reszta caly kraj to gory
stoolica bardzo kontrastowa mozna znalezc uliczki jak we florencji
ale jednak wiekszosc starego miasta jest dosyc zniszczona co jeszcze dodaje jej uroku
oki musze konczyc zamykaja
p.s foty wrzuce jutro stad i zalegle z ukrainy
pozdr

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

odysseja 2008

ostatnia noc na ukrainie
jutro juz na promie do poti
okazalo sie ze do batumi nie plywa
w sumie lepiej bilzej do tbilissi
tam dzien maks dwa
i dalej do erewwania
wczoraj bawilem sie w morsa plywajac w dosc
zimnym czarnym morzu czarnym woda 12 stopni celsjusza
odessa naprawde zajebista
szczegolnie ze czas tutaj spedzilem z przemila
rodzina i zanjomymi Weroniki
pozdr

piątek, 11 kwietnia 2008

cyrylica dedukowana

masakra
a wszyscy mieli mowic po polsku i zapraszac na kwatery
jak sie okazalo dojechalem nie na ten dworzec co chcialem
prawdopodobnie dlatego ze jechalem ukrainskim autobusem
dobrze ze zaswiecila mi zarowka pod czaszka
ze jest cos polskiego w rynku
tym czyms okzalo sie Towarzystwo Kultury Polskiej Na Ziemi Lwowskiej
gdzie Pani Barbara znalazla w minutke nocleg u Pani Danuty
i to z widokiem na rynek i na dodatek na ulicy Krakowskiej ;-)
od razu kimnalem sie po podrozy calonocnej z wawy i 2 marnych godzinach snu
kimka trwala 14 godzin hehehe
wczoraj poszlajalem sie po miescie wlazlem na gorke co sie zowie Wielki Zamek
szczelilem panoramke miasta i dalej krecilem sie po miescie
dzis dwie godziny szukalem cmentarza Orlat
fajne miejsce duzo polskich grobow
i pomnikow wygladajcych na rzezby budowniczych socjalizmu
zdjecia wrzuce w odessie jak ich bedzie wiecej
narazie koncze bo w nocy zmykam nad morze czarne
a jeszce musze poszperac w sieci
no to paka(nara po rusku)

niedziela, 6 kwietnia 2008

no to w drogę

no chyba będzie popularne słówko w tym pamietniku
hehhehe
blog mi nie podchodzi,
właśnie ostatnie minuty w KRK
u siostrzycki na urodzinach
jutro na warszawe atak a dokładnie na ambasade irańską
i jak sie uda naginam do odessy,
także najblizszy news prawdopodobnie z gruzji
sayonara
p.s aha ktoś pytałem o mejla tokee@o2.pl

środa, 26 marca 2008

zamęt naukowy

zamęt wizowy powoli mija
dziś dostałem u(z)beka w paszport ;-)
a wczoraj sie dowiedziałem ze do Australii
mnie wpuszczą i to nawet nie raz i moge
tam wracać w ciagu najbliższego roku byle
by tylko nie zasiedzieć się dłużej niż 3 miechy,
ale wciąż trwa zamęt naukowy już drugą noc
oczy na zapałkach
( a raczej na kapslach od piwa-kawa mnie usypia ;-)
ale jak dobrze pójdzie jutro się skończy
i jeszcze bydgoszcz zdąże odwiedzić

wtorek, 18 marca 2008

v(b)izarre czyli wizowy zamęcik

pierwszy  etap zdobywania wiz  za mna
nie wiem kto to wymyślił?
jakby wypełnienie formularza coś zmieniało?
i tak nic o mnie nie wiedzą
i tak mnie wpuszcza
czemu nie można tego zrobić na granicy?
chodź z drugiej strony ciekawy klimat w tych ambasadach
bramy, domofony, security, terytorium innego kraju w polszy
w czwartek drugi etap mam nadzieje
ze same possitivy będą
p.s pogoda była paskudana więc fot z wawy nie ma ;-((
p.s.s wielkie dzięki  dla wojtka za 'tour de ambassade'


piątek, 7 marca 2008

why

why?
why fly over what you
can travel through
także lądem jakoś wyszlo
bo ze do australii to wiedziałem zawsze
a w miedzyczasie wkrecilem sie w Azje
takze dwie pieczenie na jednym ogniu
poza tym jest pewien klimat
przemieszczania sie , poczucie przestrzeni
nie zanika tak jak w samolocie
jedziesz stopniowo zmieniasz otoczenie
poznajesz klimat i ludzi
a jak dotre mysle ze bede w jednym kawalku
i szczesliwy
wyjazd:w prima aprilis